...czyli wszystko o cemencie

  Sztuczny kamień i tynki szlachetne w Polsce, czyli kilka słów o rozwoju wstecznym

Znakomita większość mieszkańców naszego kraju miała styczność z tak zwaną wielką płytą lub ramą H, czyli systemem budowy bloków stosowanym od drugiej połowy lat 50. do końca 80. (przy czym im później budowane, tym bardziej szwankowała jakość wykonawstwa). Owe bloki mają jedną cechę wspólną - posadzki na korytarzach wykonane są z lastrika, zwanego czasem terazzo. Szlifowane lub nie, ładne lub brzydkie, wydeptane a czasami wręcz przeciwnie.

Owe bloki masowo budowano wszędzie, a spora część dużych miast zajmowała tereny przyległych do starych dzielnic wsi. Stałym punktem tychże był cmentarz, wykorzystywany potem jako komunalny. Na tych dawnych wiejskich nekropoliach bez problemu można po dziś dzień spotkać stare nagrobki wykonane właśnie z takiego sztucznego kamienia. Ich jakość jest różna, ale bez problemu przetrwały dziesiątki lat. Wypłukany czasem kamień bywa zbyt głęboko nadgryziony przez czas.

Stare dzielnice, stare osiedla z czasów lat 50. traktowane dość często niechętnie, bo z przydomkiem "socrealizm", dokładają do tego piękne tynki. Faktura, kolor, obramowania (czasem zwane szpaletami) wokół okien i drzwi wejściowych, podmurówki, detale architektoniczne, czasami z dodatkami ceglanymi. Lastriko też dużo lepszej jakości niż później. Niestety błędna polityka termoizolacyjna zwana czasem ironicznie "styropianozą" sprawia, że ocieplenie ścian tym chyba najpopularniejszym materiałem izolacyjnym niszczy, wywłaszcza, zatraca piękno architektury. Okna wpadają do środka, detale nie mają tej wielkości i charakteru. Do tego pastelowe kolory w najbardziej popularnych wersjach czyli łosoś i żółty, w zbyt często wersji taniego akrylu, dodatkowo niszczą piękno nie tak dawnych mistrzów.

Modernizm, secesja i kilka innych kierunków oznacza, dość ogólnie ujmując, okres od mniej więcej dwóch ostatnich dekad XIX wieku po okres do II wojny światowej, czyli chyba najpełniej rozwinięte to, co zatracono potem w kilkadziesiąt lat. Piękne tynki o rozmaitych fakturach, czasami przeplatane czymś, co sprawia wrażenie jakby rzeźbiarz tu i teraz na miejscu kształtował wygląd ściany, a jego wykonawstwo jest indywidualne, dostosowane do każdego budynku z osobna. Czasami można nad głównym wejściem zobaczyć jakiś dekor przedstawiający różne sceny, postaci, zwierzęta, czy coś jeszcze innego.

Równie olśniewająco przedstawiają się wnętrza: szlifowane i polerowane lastrika na ścianach sięgające połowy jej wysokości, z przetłoczniami nadającymi mu lekkość i brak monotonii, wymyślne geometryczne kształty na podłogach, stopnie w kilku kolorach. Majstersztyk.

Dziś zaproszony tak zwany fachowiec bardzo często nie potrafi wykonać czegoś tak doskonałego, proponując żywice lub sztuczne kamienie na bazie tychże. Rozwój wsteczny w całej pełni.

Aby zrozumieć, co zostało stracone i jakie piękno trzeba umieć docenić i odzyskać, należy udać się do krajów anglosaskich lub nieco szerzej - także krajów Beneluxu czy Francji. To tam do tej pory normą jest renowacja ścian za pomocą tynków mających takie same receptury jak w czasach kiedy zostały zrobione, to tam nadal wykorzystuje się tzw. cast stone bardzo ładnie udające kamień naturalny, zarówno pod względem faktury, jak i kolorystyki, a bonia czy styropian wcale nie są uważane za coś modnego i wartego stosowania wszędzie.

A. Tynki szlachetne

I.

Wspólną cechą sztucznego kamienia i tynków szlachetnych, o których będzie mowa poniżej, jest fakt szybkiego rozwoju przemysłu cementowego i samego cementu (dla ułatwienia nie będą dywagował o tym, że początkowo dość mocno mylono zarówno wapno hydrauliczne, cement romański jak i portlandzki, czasem dla przyśpieszenia reakcji wiązania wypalany z dodatkami) od mniej więcej 1850 roku. Pierwsze normy niemieckie to przełom lat 70. i 80. XIX wieku, amerykańskie to pierwsze lata (dosłownie) XX wieku, przy czym to te ostatnie były lepsze i jako, że dotyczyły samego produktu, były stopniowo implementowane do innych krajów. Stanowiły wzór do stosowania.

Sama historia tynków nazwijmy je szlachetnych, gdyż mających stanowić ozdobę budynku, mających pełnić jakąś rolę architektoniczną (np. sgrafitto) sięga znacznie wcześniejszych czasów. Problemem dla naszych terenów był brak hydraulicznych materiałów wiążących, czyli takich, które wiązały w obecności wody i/lub wilgoci oraz tych, które w procesie wiązania dość szybko nabierałyby odporności na niskie temperatury i niekorzystne warunki zewnętrzne. Częściowo rozwiązaniem były wapna hydrauliczne (tworzone przez wypalanie odpowiednich rodzajów kamienia wapiennego, lub wypał z odpowiednim dodatkiem, czasami przez rożne utensylia dodawane już w procesie mieszania na budowie), a częściowo (zwłaszcza we Włoszech i okolicach doliny Renu) dodatek pyłów i popiołów wulkanicznych (stąd pucolana, gdyż jednym z głównych miejsc pozyskania były okolice miejscowości Pouzzola).

Dopiero odkrycie cementu i stopniowe udoskonalanie jego produkcji stworzyły podstawy do szerokiego rozwoju i rozprzestrzeniania się tynków mineralnych. Prawdopodobnie na teren Polski (mam na myśli w granicach II RP) przywędrowały w Niemiec, gdzie pod koniec XIX wieku pojawiła się chyba jako pierwsza na rynku marka Terranova, która bardzo szybko dotarła na teren zarówno zaboru pruskiego, jak i austro-węgierskiego. Dość powiedzieć, że już z okolic roku 1900 są pierwsze potwierdzone informacje o tym, że pod Krakowem w Krzeszowicach przynajmniej dwie firmy takową produkowały, w tym jedna z nich przyznawała się do czegoś w rodzaju "licencji" (Schmeidler, druga to Kaden).

Badania niemieckie (przeprowadzone przez Fachhochschule Potsdam) na tynkach berlińskich datowanych na okres zasadniczo do II wojny światowej pozwalają stwierdzić, że w tym czasie stosowano chyba wszystkie mieszanki materiałów wiążących, jakie istniały na rynku. Cement był dopiero w powijakach, mimo całego zainteresowania jaki wzbudzał, a produkcja na skalę przemysłową wymuszała stosowanie receptur dających pewną powtarzalność zarówno jakościową, uziarnienia, jak i kolorystyczną. Pierwsza wojna światowa nie zahamowała rozwoju tynków, a jedynie kryzys powojenny sprawił, że ich jakość była bardzo różna. Także badania niemieckie twierdzą, że pod koniec lat 20. na terenie Niemiec działało kilku dużych i średnich producentów, lokalni pewnie nikną w tak zwanej pomroce dziejów. Rynek polski oznaczał się (tu jest moja opinia) na kilku dużych choć w pewnym sensie rozdrobnionych firmach.

Koszty ówczesnego transportu kolejowego (w tzw. prasie fachowej można przeczytać, że kamień z Szydłowca na jakiś drapacz chmur był transportowany wozami konnymi z racji kosztów przewozu torami) i wymagania co do samego transportu powodowały, że duże firmy prawdopodobnie posiadały kilka oddziałów produkcyjnych, choć niekoniecznie w jednej części kraju. Np. krzeszowicki Schmeidler (znany potem jako "i synowie" lub "i spadkobiercy") posiadał biura w Warszawie i bodajże Gdyni, a firmę i zakład produkcyjny także we Lwowie (wspominają o tym dokumenty niemieckie, którymi jest inwentaryzacja zakładu po przejęciu od właścicieli w czasie wojny, co dodatkowo jest symbolem bałaganu i nieuporządkowania rodzimych archiwów, gdyż nazwa pojawia się także w aktach procesowych, niemających dokładnego opisu zawartości), co może oznaczać, że podobne istniały w innych miejscach. Samych firm zajmujących się produkcją tego tynku w Krzeszowicach było jeszcze kilka, z czego przynajmniej jedna - Litozyt działała na terenie całego kraju, inne - niemal na pewno lokalnie. W ogólnopolskiej prasie fachowej wspominani są także producenci z Warszawy i Gdyni.

Literatura w języku polskim jest dość uboga, przy czym z okresu przed 1939 rokiem jest zaledwie kilka pozycji, z czego jedna dość dokładnie opisująca ich charakterystykę, zarówno pod względem składu, jak i zasad wykonawstwa. Do tego należy dodać kilka artykułów zamieszczanych w tak zwanej prasie branżowej (wychodzącej zwłaszcza w latach 30. dość nieregularnie, lub w zblokowanych numerach). Mimo wszystko podane informacje pozwalają stwierdzić kilka rzeczy dotyczących zarówno samego składu, jak i jakości użytych materiałów.

II. Cement

W chwili obecnej cement jest najważniejszym składnikiem tynków, mimo że jeszcze w latach 70. był on traktowany na równi z wapnem. W dawnych czasach dodatek cementu miał zapewnić jedynie hydrauliczność oraz pewną wytrzymałość. Jest go dużo mniej niż wapna, a jeśli przyjąć, że był on niemal na pewno słabszy niż ten wykorzystywany obecnie, to tym bardziej charakterystyka tynku była zupełnie inna niż dziś.

W podręczniku wydanym na przełomie lat 40. i 50. dla wiejskich murarzy jako bazowy uznano markę cementu 150, a 250 był już tym wysokiej jakości. Podręczniki z lat 70. za typowy uważają mocniejszy z dwóch wcześniej wymienionych, a "350" pojawia się jako mocna i droższa alternatywa.

Za podanymi przepisanmi przemawia jeszcze jedna istotna kwestia - finansowa. Periodyki międzywojenne podają tzw. uśrednione ceny rynkowe cementu, za 100 kg. Zmieniają się one dość drastycznie, w zależności czy cementownia była czy nie zrzeszona w kartelu, czy on sam istniał czy był zniesiony. Jeśli przyjąć, że cena cementu zwykłego za 100 kg to koszt od 4,5 do 7,5 zł, glinowego (aluminiowego, wysokotemperaturowego) - kilkanaście, to białego - nawet 40 zł. Aby uświadomić sobie, jaki to koszt, trzeba pamiętać, że naprawdę wysoka płaca robotnika wykwalifikowanego zasadniczo nie przekraczała 200 zł/mc, a podana przez rocznik statystyczny średnia to ok. 175 zł (dla nauczyciela - ok. 250 zł).

Opracowania niemieckie dotyczące tynków wskazują wyraźnie na jedną ciekawą rzecz - że tak naprawdę istniały trzy rodzaje cementów (przynajmniej) tych zwykłych portlandzkich: szary, jasno szary (białawy?) i biały. Jako przykład niebiałego cementu, nadającego się bardzo dobrze do kolorowych tynków, podawany jest cement Stern wytwarzany przez cementownię w Szczecinie. O polskim rynku cementu można powiedzieć, że był dość rozdrobniony, a ilość cementowni, które są w chwili obecnej zamknięte lub ślad po nich zaginął, jest dość znaczna (istniała np. cementownia w Ogrodzieńcu, Krakowie - Liban).

III. Wapno

Do lat 70. XX wieku główny i podstawowy materiał wiążący, przynajmniej na terenach Polski, traktowany w najgorszym razie na równi z cementem, często jako ważniejszy. Wszystkie dostępne opracowania, nawet te sięgające XVIII wieku, określają tereny Polski jako zasobne w różnego rodzaju kamień wapienny. Dobre i złe, tłuste i chude, zwykłe i hydrauliczne. Dość powiedzieć, że jeszcze w opracowaniach z okresu dwudziestolecia międzywojennego wydanych w języku polskim przez związek producentów cementu ilość wapna przewyższała cztery razy ilość cementu. Oczywiście w mieszankach mokrych przygotowywanych na miejscu budowy rozumiemy wapno jako "ciasto wapienne" lub "wapno gaszone", zaś w suchych, być może w pewnych wypadkach, nawet jako wapno palone. Jeszcze w połowie XIX wieku informator wydany w Krakowie mówi, że wszelkie zaprawy czy tynki są li tylko i wyłącznie wapienne, a ich skład jest stały (objętościowo) - 2 części piasku i 1 część ciasta wapiennego.

To oznaczało, że tynk miał zupełnie inną charakterystykę niż cementowy, że zachowywał się zupełnie inaczej, a co najistotniejsze - można było go o wiele łatwiej kształtować do pożądanych faktur i wyglądu.

IV. Wypełniacze

W chwili obecnej, pomijając wysokiej jakości beton architektoniczny - GR(F)C, są one dzielone na piaski, zwane czasem mączką, i kamyczek lub grys. Granulacja nie jest zbyt skomplikowana: do 1 mm, potem do 2 mm, do 4 lub 5 mm i 10, 16 i tak dalej. Czasami można spotkać tak zwane "wariacje", czyli np. od 1 do 3. Jedynie producenci piasków kwarcowych mają ich więcej, z racji przeznaczenia ich do produkcji klejów czy właśnie takiego betonu - ale to wyjątek. Jeszcze wspominane poradniki wydawane w latach 70. odróżniały kilka grubości wypełniacza, przedwojenne - niemal dziesięć. Czy to ważne? Tak - gdyż zwykle najdrobniejsza frakcja ma wpływ na kolor tynku, czy dokładniej - mieszanki, inne są tymi drobnymi kamyczkami, które widzimy już po jego nałożeniu. To one nadają wygląd w rozmaitych fakturach, w procesach, którym jest poddawany już nałożony tynk, aby uzyskał pożądany przez fachowca i przy okazji architekta wygląd. Im większa dostępna ilość granulacji do 5 mm, tym lepiej, bo pozwalają one tworzyć zarówno strukturę, jak i kolorystykę tynku, w którym poszczególne frakcje doskonale się uzupełniają.

Jakkolwiek w chwili obecnej formalnie nadal istnieją trzy rodzaje grubości - drobny, średni i gruby. Obecnie w zależności od producenta tynk drobny ma grubość wypełniacza od 1,5 do 2,5 mm, średni do 5,0, gruby do ok. 8-10 mm. W dawnych przedwojennych czasach tynk drobny miał podobną grubość, ale użycie dwóch różnych granulacji (do ok. 3/4 mm i ok. 1,5 mm) przy znacznym udziale tej grubszej powodowało, że kamyczek był widoczny, a sam tynk dzięki dużej zawartości wapna łatwo poddawał się obróbce i kształtowaniu. Tynki średnioziarniste obejmowały grubość do ok. 4 mm, przy czym w swoim składzie miały aż cztery różnej grubości wypełniacze, a gruboziarniste - co najmniej 6 mm, a ilość rodzajów wypełniacza zwiększała się do pięciu. Przy czym co ciekawe procentowy udział piasków (najdrobniejszego) spadał do ilości około 1/6 całości).

Takie zróżnicowanie pozwalało na osiąganie bardzo różnych i ciekawych efektów kolorystycznych, gdyż każda frakcja mogła być innym rodzajem kamienia/skały. Dziś niestety jest to jeden rodzaj kolorystyczny - to raz, a dwa - plastyczność takiego tynku jest dużo gorsza niż w dawnych latach.

V. Faktura (Struktura)

W tym punkcie dochodzimy do etapu, kiedy zostało zapomniane niemal wszystko, co znano wcześniej. Piszę niemal, bo można spotkać w zasadzie dwa lub trzy rodzaje struktury. Pierwsze dwa to baranek z tym, że jeden jest zacierany, drugi nakrapiany. Ostatnia możliwość to kornik. Tyle. Zarówno podręczniki z epoki, jak i współczesne badania wykonane przez uniwersytet w Poczdamie mówią o przynajmniej kilkunastu, a może i nawet większej liczbie faktur. Polskie źródła podają ich pod trzydzieści rodzajów z ciekawą uwagą, że część z nich to tylko przykłady, a z samego opisu można się bez problemu dowiedzieć, że w zależności od stosowanego narzędzia, wiedzy i umiejętności wykonawcy bez problemu można wymyślić kolejne, czy to jako odmiana, czy połączenie wcześniej znanych, a może nowych. Ograniczenie wiedzą i wyobraźnią.

Wspominane są tak ciekawe pomysły, jak na przykład tynk dwukolorowy, mający taki wygląd, jakby w pewnym momencie zatrzymała się gdzieś kropla wody innego koloru niż podkład, niż bazowa faktura. Tylko aby taki efekt uzyskać, niestety trzeba wrócić do dawnych składów, dawnych mieszanek, znając konieczne różnice między nimi (głównie dotyczące ilości wody, jaka była dozowana), biorąc dodatkowo pod uwagę fakt, że zmieniła się jakość i rodzaj cementu, ale o tym za chwilę.

VI. Rodzaje

Tynki (czy jak się to czasem zwało wyprawy) szlachetne występowały w kilku rodzajach. Do najważniejszych z nich należą właśnie tynki szlachetne, o których kilka słów padło już wcześniej, a także tynki kamienne oraz sgrafitto.

a. Tynki kamienne

To w zasadzie coś pośredniego między kamieniem sztucznym lub naturalnym a tynkiem. Składem zbliżony jest do tynku zwykłego, różniąc się od niego znacznie większą ilością materiałów wiążących, wypełniaczami (grubość nawet do kilkunastu mm) oraz obróbką. Każdy taki tynk miał dokładnie określony skład, kolorystykę wypełniacza, jego grubość i ilość oraz sposób nakładania i dalszej obróbki. Różnica pomiędzy zwykłym tynkiem a tym była taka, iż w tym pierwszym wypadku nadanie faktury następowało stosunkowo szybko, zanim tynk zaczął wiązać, w tym drugim już po tym, jak nabrał pewnej wytrzymałości, czasem nawet po kilkunastu dniach od momentu nałożenia. Działo się tak, gdyż jego obróbka była dokonywana przez wysokiej klasy kamieniarzy, którzy traktowali to, co zastali na ścianie, właśnie jak kamień i przy pomocy różnego rodzaju dłut i innych narzędzi nadawali mu finalną strukturę. Pozwalało to na tworzenie np. naprzemiennych pasów gładkich i z widocznym kamieniem, wszelkiego rodzaju obramowań drzwi wejściowych, okien czy portali. Z racji ceny samego materiału (duża zawartość cementu) i kosztu pracy (narzut i obróbka) stosowany był najczęściej na frontach kamienic czy budynków użyteczności publicznej.

Niestety z racji braku jakiejkolwiek dbałości, nieumiejętności napraw oraz wszelkiego rodzaju "renowacji" (zwykle metodą "wyczyścić i pomalować") traci się jego piękno i urok. Właściwe oczyszczenie takiego tynku, nawet "zwykłego" szlachetnego, cyklinowanego, barwionego pozwala docenić jego urok i kunszt dawnych mistrzów. Gładkie obramowanie, żółte wybarwienie, z kamyczkami różnych kolorów doskonale komponujących się właśnie z tym pigmentem (brązy, pomarańcze, czerwienie, czasem biel), granulacji do ok. 4 mm sprawiają, że kamienica odzyskuje piękno, wygląd i kolorystykę, która naprawdę potrafi oczarować.

Pewnym problemem mogą być jedynie tak zwani "świadkowie historii", czyli różne znaki malowane np. w czasie II wojny światowej oznaczające, że w danym budynku istniał schron lub wyjście ewakuacyjne. Należą także do nich różne symbole pisane przez okupantów (np. litera V). Osobiście jestem zwolennikiem, aby je zachować, czy to jako oryginalna strzałka (zabrudzona, ale jednak), albo jako przynajmniej zdjęcie z informacją, co i dlaczego oznaczała ona w historii budynku czy miasta. Takie detale świadczą o tym, co stanowi o indywidualności danego domu. Nie tylko wybitny architekt, projekt, dekor nad wejściem, ale wszystko to, co działo się od momentu wybudowania do chwili obecnej. Chwile ważne i ciekawe. A takie strzałki do tej drugiej grupy na pewno należą.

b. Sgrafitto

To także grupa tynków szlachetnych. W czasach dużo wcześniejszych oznaczało to zwykle sytuację, kiedy elewacja zamku, kamienicy czy pałacu była tynkowana w jednym kolorze (białym), a potem na całej powierzchni innym, kontrastowym (czarnym) i po delikatnym związaniu (tynk musiał się kleić do poprzedniej warstwy) zdrapywano jego część, tworząc taki czy inny, mniej lub bardziej skomplikowany wzór. Z racji sadzy i rodzimych warunków atmosferycznych z jego trwałością było bardzo różnie, ale niewątpliwie jest to przykładem naprawdę wysokiego poziomu ówczesnej wiedzy i zdolności osób zajmujących się tynkami.

Sama technika przetrwała i była znana jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym. Z najważniejszych zmian, które dotyczyły zresztą tynków jako całości, należy zwrócić uwagę na powstanie całej grupy trwałych i odpornych na warunki zewnętrzne pigmentów, przy czym ich rodzaje i charakterystyka były coraz lepiej znane, podobnie jak wpływ na nie nie tylko szkodliwego promieniowania słonecznego (dziś wiemy, że jest to zasadniczo UV), ale także i samej charakterystyki i wapna, i cementu używanych jako materiały wiążące. Biel cynkowa czy ołowiowa, ultramaryna zostały zastąpione przez inne rodzaje pigmentów cementowych w postaci czy to proszku czy zawiesiny, a ich odcieni jest cała masa. Należy tylko zwrócić uwagę na skład, aby nie zawierały w sobie sadzy, gdyż może różnie wpływać na estetykę.

W latach 30. opisano w dość interesujący sposób, jak tworzyć całe rysunki metodą owego sgrafitto, mające nawet kilka (pięć lub sześć) warstw kolorystycznych, a z daleka robiących wrażenie, jakby były po prostu namalowane na ścianie. Oczywiście wygląd i jakość kolejnych warstw warunkowały finalny wygląd tegoż. Rzecz jasna skomplikowane elementy kosztowały dużo czasu, wysiłku i nie były tanie pod względem finansowym, ale to, co sobą przestawiały, było świadkiem maestrii tych, co to robili. Mniej skomplikowane wersje dwu lub trzy kolorowe oczywiście można było wykonywać na większych fragmentach elewacji.

B. Problemy

Niestety w Polsce nie przeprowadzono do chwili obecnej badań mających na celu ocenę zmian, jakie nastąpiły w przeciągu ostatnich stu lat, które mogą mieć wpływ na obecne tynki szlachetne w każdej z ich odmian. Takie badania zostały przeprowadzone w Niemczech, lecz biorąc pod uwagę dostępne dane dotyczące okolic Krakowa lub szerzej Małopolski pozwalają przypuszczać, że wnioski tam wyciągnięte odpowiadają tym, które nasuwają się i w naszym kraju. Naukowcy z uniwersytetu w Poczdamie zwracają uwagę na kilka rzeczy:

I. Materiały wiążące

Jak już o tym wspominałem, skład jest znakomicie inny teraz niż był kiedyś. Z bardzo wielu powodów wapno zostało zastąpione plastyfikatorami, środkami biobójczymi i szeroko pojętą chemią. W chwili obecnej najważniejszym składnikiem jest cement, a czynnikiem charakteryzującym tynk - wytrzymałość.

Aby móc wrócić do tego, co już było, należy tworzyć tynki o parametrach zbliżonych lub podobnych do tych, jakie były w okresie ich świetności. Najważniejszy wpływ na nie ma cement, gdyż wapno zmieniło się stosunkowo niewiele. Z racji zmian nie ma już jasnych szarych, a jedynie szare i białe. Z racji zmian cenowych (relatywnie dużo niższa cena cementu białego w porównaniu do szarego niż dawniej) nie jest problemem zastosowanie białego. Problemem i to znacznie większym są parametry wytrzymałościowe cementu. Zbyt mocny cement oznacza zbyt twardy tynk, zbyt niską nasiąkliwość, niską dyfuzję, czyli złamanie podstawowej zasady, zgodnie z którą najbardziej zewnętrzna warstwa jest słabsza i bardziej chłonna od głębszej.

Jeśli przyjąć, że normą w latach 30. był cement klasy 150 lub w najlepszym razie 250 (odpowiednio "na nasze" 12,5 lub 22,5), a obecnie dla białych jest to klasa 52,5 a dla szarych 42,5 to oznaczać to powinno zmniejszenie ilości cementu w mieszance (lub a contrario niewielki wzrost ilości wapna i znacznie większe wypełniaczy).

Do tego charakterystyka ówczesnych norm pozwala przypuszczać, że odpowiednikiem ówczesnych cementów powinny być te o oznaczeniu IR (czyli bez dodatków). W niemieckich badaniach w części dotyczącej składu mieszanki można bez problemu znaleźć takie, w której dominującą rolę odgrywały wapna hydrauliczne, cementy składem zbliżone do romańskich, co tym bardziej powinno skłonić do poszukiwania i znalezienia wyników badań najbardziej typowych i dostępnych wtedy cementów, gdyż ich parametry pozwolą ocenić konieczne zmiany i modyfikacje w dostępnych i znanych dziś recepturach.

II. Wypełniacze

W Niemczech poszukując dawnych kamieniołomów, dawnych źródeł wypełniaczy do tynków okazało się, że przez dekady wojen, zmian, kryzysów i wyczerpań złóż przetrwał jeden kamieniołom (badania dotyczyły tylko części modernistycznych tynków, ale i tak świadczy to o zmianach, jakie nastąpiły) Dodatkowo ani granulacja, ani charakterystyka złoża nie odpowiada temu, co kiedyś wydobywano.

W Polsce nie jest inaczej, a sytuacja jest niemal na pewno zbliżona. Sztabówka austriacka okolic Płazy (działały tam w XX wieku zakłady wapiennicze w okolicach Chrzanowa) pokazuje kilkanaście łomów wapienia. Rozmaite wydawnictwa austro-węgierskie okresu przedwojennego (do roku 1914) dotyczące Wielkiego Księstwa Krakowskiego i Galicji wymieniają dziesiątki kamieniołomów, które dziś albo są zamknięte (Mięknia, Dębnik), albo dawno po nich ślad zaginął i tylko najwięksi pasjonaci potrafią wskazać, gdzie one były (Poręba - Żegoty), czasami zaś są już poza granicami kraju (np. teren dzisiejszej Ukrainy). To oznacza, że tak naprawdę należałoby zrobić rekonesans po istniejących miejscach wydobycia kamienia i ocenić rodzaj złoża, kolorystykę wydobywanego urobku i stwierdzić, czy nadają się do renowacji już istniejących tynków jako uzupełnienia. Dotyczy to także tych miejsc, które są poza granicami kraju, należy bowiem pamiętać, że w początkach XX wieku i nawet do roku 1939 zupełnie inaczej wyglądały szlaki handlowe, a fakt zmian granicznych nie zawsze oznaczał zmianę miejsca, skąd pochodził kamień używany do tynków, mimo że drogę przecięła granica. Dość istotną rolę w tej całej układance odgrywała słabość środków transportu towarów masowych, dla których najwygodniejsza była kolej, a jeszcze długo po 1918 roku siatka połączeń odzwierciedlała układ granic z roku 1914.

Równocześnie należałoby ocenić, jak bardzo dostępne obecnie grysy z innych krajów wydobywane mogą obecnie zastąpić to, co jest już niedostępne. Pisząc to mam na myśli coś, co jest określane dość mocno jako kamień ozdobny i eksportowane zasadniczo z Włoch lub Grecji.

III. Umiejętności

Kolejny problem - niestety w chwili obecnej można spotkać jedynie dwa rodzaje faktur, o czym było już wspominane - tzw. kornik albo baranek. To oznacza, że albo trzeba robić szkolenia na wykonawców, albo - co moim zdaniem o wiele bardziej istotne - uczyć, już w szkołach i w porozumieniu z odpowiednimi fachowcami zajmującymi się konserwacją zabytków i technologią tamtych czasów, nakładać takie tynki. To musi być pełna współpraca każdej ze stron z pełną wymianą informacji. To duet technolog - wykonawca pomoże w dzisiejszych czasach stworzyć, a w zasadzie odtworzyć dawne receptury dostosowane do obecnych możliwości i dostępnych materiałów. To podręczniki napisane wespół z nimi będą dziś tym, z czego trzeba będzie korzystać, aby móc zachować i konserwować dawne tynki szlachetne przywracając blask kamienicom i pałacom. Do grupy wykonawców - fachowców zaliczam także kamieniarzy, gdyż to ich wiedza i umiejętności pozwolą prawidłowo wykonać tynki kamienne. Niezbędna będzie pomoc osób zajmujących się złożami kamienia budowlanego w Polsce, być może nawet w Europie. Bez takiej kooperacji, być może trudnej, ale na pewno efektywnej a na końcu i efektownej, nie będzie można odtworzyć dawnych tynków, a także i na nowo pokazywać ich piękna na nowych, współczesnych już elewacjach.

IV. Pigmenty

W chwili obecnej jest to najmniejszy problem. Do pewnego rodzaju związków, z racji zmian środowiskowych, technologicznych - nie ma już powrotu. Nie oznacza to jednak, że dana kolorystyka nie istnieje - po prostu trzeba skonsultować się producentami i spytać, jak odtworzyć dany kolor.

O tym, jak trwałe mogą być pewne bazowe i z dawna stosowane kolory, niech powie fakt, że do tej chwili wprowadzona iks lat wstecz kolorystyka Bayera (obecnie produkowana przez spółkę-córkę tego koncernu) znajduje odzwierciedlenie w odpowiednich kolorach dużej części niemieckich producentów. Nawet nazwy kodowe ich producentów odpowiadają tym, jakie stosował Bayer, a siła wybarwiania w zasadzie jest taka sama.

V. Łyszczyk/Mika

Był to istotny składnik ówczesnych tynków. Odpowiednia grubość i wielkość płatków miki dodawana do tynku sprawiała, że pod wpływem słońca tynk wyglądał tak, jakby był delikatnie posypany brokatem. Reguła mówiła, że najgrubsze płatki nie mogły być większe od najgrubszej frakcji wypełniacza, ale tak naprawdę to mistrzostwo ówczesnych technologów i producentów gotowych mieszanek podpowiadało im jaką frakcję dać, by płatki spełniły swoją rolę.

Oglądając dziś stare kamienice, zwłaszcza w promieniach słońca, można cały czas zauważyć takie delikatne świecące się drobinki. To właśnie jest mika. Dziś jest ona ciężko dostępna, a do tego najczęściej w drobnych lub bardzo drobnych płatkach.

Dalekim echem jej roli są wmurowane w ściany domów z końca lat 60. i 70. kolorowe szkiełka, czasami tworzące wzór, czasami po prostu jako element dekoracyjny oddzielające dwie części budynku. Bywa, że owe szkiełka (kolorowe czy zwykłe szkło) są zastąpione fragmentami porcelany. To, czy jest to wszystko wykonane ze smakiem, to zupełnie osobna kwestia, najczęściej indywidualna.

C. Sztuczny kamień (cast stone)

I.

Problemy, tylko z grubsza opisane, a dotyczące dawnych tynków szlachetnych, które pojawiają się w czasach dzisiejszych, są doskonałym wyjaśnieniem, dlaczego już sto lat temu produkowano, robiono sztuczny kamień, zwany w krajach anglosaskich "cast stone".

Utrudnienia te były związane zasadniczo z ceną, gdyż naturalny kamień jest drogi nie tylko z powodu, iż trzeba go wydobyć i dowieźć (a pamiętajmy cały czas, że do II wojny światowej zasadniczym środkiem transportu brył kamiennych na duże odległości była kolej), co rodzi i koszty i niebezpieczeństwo uszkodzenia materiału, a także odległością do najbardziej znanych źródeł cenionych kamieni (np. marmur) i kosztami obróbki bloków, co przy jednoczesnym rozwoju materiałów wiążących (cementu - w sensie tego co za cement wtedy uważano) dało asumpt do rozwoju tego, co zostało potem nazwane sztucznym kamieniem. Tynk kamienny był mocny, ale nie mógł zastąpić naturalnego kamienia, zwłaszcza tam, gdzie był wykorzystywany (ściany frontowe, detale ozdobne, dekory, podmurówki, mury, czasem rzeźby), a to oznaczało coś nowego. Tak naprawdę można przypuszczać, że początek XX wieku przyniósł jego rozwój, a okres lat 20. i 30. tylko to spotęgował.

Mimo, że tak naprawdę istniały cztery duże grupy sztucznego kamienia, to sposób przygotowania mieszanki (gęstość, zasady) był zbliżony, mało tego - nawet częściowo sposoby obróbki i zabezpieczenia były podobne.

II. Lastriko/Terazzo

Te dwie nazwy oznaczają w zasadzie mieszankę betonową, która była określana sztucznym kamieniem. Różna granulacja ziaren, różny kolor barwionego cementu, różny sposób wykończenia sprawiał, że tak naprawdę nie przypominała ona kamieni naturalnych, choć zarówno skład jak i obróbka były właściwe dla sztucznego kamienia.

W przeciwieństwie do metod z lat 60. i późniejszych wykorzystywana mieszanka była półsucha lub lekko wilgotna i powoli ubijana czy to jako posadzka (stosowano ją nawet na drewnianych konstrukcjach), czy na ścianach w różnych formach. Po częściowym stwardnieniu była ona obrabiana albo jako powierzchnia polerowana na gładko albo "na ostro".

Sposób nakładania mieszanki pozwalał na tworzenie rozmaitych wzorów zarówno kolorystycznych, jak i architektonicznych. Jedną z najważniejszych reguł była zasada mówiąca o tym, by do mieszanek wykorzystywano kamienie podobnej twardości, aby późniejsza obróbka była precyzyjna i dokładna.

Takie posadzki można do dziś bez problemu spotkać w modernistycznych czy secesyjnych kamienicach, a także willach do lat 50., gdzie stanowią one ważną część ich piękna i uroku. Niestety taki sposób tworzenia i układania mieszanki (wilgotna, a nie płynna lub plastyczna) był czasochłonny i wymagał wiedzy, choć pozwalał na niemal wszystko. Posadzki, jakie są w blokach budowanych w latach 70. czy 80. są ledwie dalekim echem piękna oryginału, choć zwykle zachowują wszystkie parametry wytrzymałościowe tychże. Kilka dziesiątek lat ich wykorzystywania były po prostu bardzo powolną polerką w miejscach, gdzie najczęściej ludzie się przemieszczali.

Dość często takie lastriko można spotkać na cmentarzu jako płyty nagrobne, figury czy krzyże. Bywa, że są one nadgryzione zębem czasu, gdyż w "tanich" wersjach wykorzystywano do ich wytworzenia dostępny dla zwykłego człowieka kamień, a do najpopularniejszych w Polsce należą piaskowce i wapienie. A niestety zwłaszcza te drugie po latach mycia, deszczów często się lasują. Niewłaściwa pielęgnacja nowoczesnymi detergentami także potrafi swoje zrobić. Z drugiej strony to starej daty kamieniarze pracujący tuż przy nekropoliach często są jedynymi, którzy potrafią nadal stworzyć taką płytę lastrykową w sposób, który odpowiada wszelkim regułom i zasadom sztuki.

III. Sztuczny kamień (cast stone)

Ta grupa to sztuczny kamień zbliżony, ba - wręcz identyczny z naturalnym. Do najprostszych należą żółtawe piaskowce. Półsucha masa, odpowiednia forma, składniki i... no właśnie - gotowy element łudząco podobny do piaskowca. Przebarwienia wynikające z procesu produkcji, delikatne odcienie tak naprawdę są nawet pożądane, gdyż naturalny kamień nie ma niemal nigdy jednolitej barwy i odcienia, nie wygląda jak pomalowany farbą plakatówką, w odcieniu wybranym z tzw. palety RAL.

Jeszcze w latach 30. ów proces był znacznie bardziej skomplikowany, a podawane w podręcznikach przepisy potrafiły składać się z niemal dziesięciu części różniących się pod względem kolorystycznym, grubości wypełniacza, ilości wody. Sam sposób przygotowania, mieszania i nakładania poszczególnych warstw mieszanki był ściśle określony, czasami wręcz łącznie z tym, w jaki sposób i w jakim stosunku dodawać poszczególne elementy składowe.

Dość powiedzieć, że fachowiec wysokiej klasy z lat 30. potrafił stworzyć imitację marmuru, łącznie z żyłkami, inkluzjami i odcieniami różnych fragmentów "głównej masy". Po odpowiednim wyszlifowaniu otrzymywało się płytę, która dla oka innego niż fachowe była marmurem i to takim naprawdę wysokiej jakości. Tworzono także figury, fontanny, dekory, czyli wszystko to, na co było zapotrzebowanie.

Wyjęcie elementu z formy było częścią, istotną, ale tylko częścią procesu produkcji. Drugą nie mniej ważną była obróbka - zgrubna czy wysokiej jakości polerka. Przepisy podają nawet pożądane składy, grubości i charakterystykę ścierniw i tego, czym polerowano. Czasem robiono to ręcznie, czasem mechanicznie. Odpowiedni sposób wykończenia stworzonej imitacji dodatkowo miał sprawić, że była nie do odróżnienia od naturalnego kamienia. W podręcznikach z epoki bez problemu można znaleźć receptury na około dziesięć rodzajów kamienia, najczęściej wykorzystywanych i spotykanych na rynku. Te słowa oznaczają, że mistrzowie w swoim fachu znali ich znacznie więcej. Pytanie ile... Ale skoro ani granit, ani marmur, ani trawertyn, ani sjenit nie były problemem i można było stworzyć ich imitację, to chciałoby się wiedzieć, co w tamtych latach, niemal wiek temu, potrafiono zrobić, bo jak na razie to sztuczny kamień powoli wraca do kraju, lecz zwykle w najprostszych wersjach imitacji piaskowca, do tego tylko pojedynczy producenci potrafią stworzyć cast stone naprawdę wysokiej jakości...

IV. Płytka hiszpańska/marokańska

Jest to element prefabrykowany, choć jego przeznaczenie pozwala go zakwalifikować do sztucznych kamieni. Nazwa wskazuje miejsce, skąd pierwsze takie elementy do nas dotarły - południowe rejony Hiszpanii lub północna Afryka, być może z obu tych miejsc naraz.

Mniej i bardziej skomplikowane wzory składające się nieraz z kilku elementów, znormalizowany wymiar oscylujący wokół boku o długości ok. 20-25 cm, trwałość, duża dowolność tworzenia zgodnie z indywidualnymi życzeniami zamawiającego sprawiły, że do czasu II wojny światowej (jak zresztą większości opisywanych tu rzeczy) były one dość popularne i znane. Doskonale zastępowały płytki ceramiczne, będąc zarazem tańszymi i niemal tak samo trwałymi.

Choć z daleka sposób i metody produkowania tych elementów nie były zbyt skomplikowane i trudne, to są to jedynie pozory. Dwukolorowe lub proste wzory nie stanowiły problemu, a sam ich sposób wytwarzania nie różnił się zbyt od tego, jak i dziś robiona jest na prostych maszynach galanteria betonowa, z tym, że lico było na dole.

Imitacja mozaiki, o której jeszcze kilka słów napiszę poniżej, lub podróbka ceramiki oznaczały konieczność posiadania znacznie większej wiedzy oraz umiejętności "pracy" z pigmentami, a także doskonałej znajomości materiałów wiążących. Dolna warstwa, ozdobna to zwykle jasno szary lub rzadziej biały cement wymieszany z pigmentem nakładany do formy przy pomocy specjalnej konstrukcji (np. stalowej lub miedzianej) ułatwiającej odpowiednie wypełnienie wzoru kolorami. Następnie nakładano warstwę półsuchego betonu na wysokiej jakości jasnym cemencie, następnie do pełnej wysokości już na zwykłym szarym.

Cały ten "przekładaniec" był prasowany, skutkiem czego powinna powstać barwna, wzorzysta płytka o odpowiedniej wysokości. Potem wystarczyło "tylko" przez odpowiedni czas moczyć takowy element w wodzie i przeszlifować uzyskując fakturę odpowiednio wysokiej jakości.

"Stety" lub nie, opis nie oddaje potencjalnych i realnych trudności, z jakimi spotykał się producent takich elementów. Wystarczyła jedna niewielka pomyłka, zbyt dużo lub zbyt mało wody, aby efekt ciężkiej pracy był zmarnowany, sam wzór rozmyty, a kolory zachodzące na siebie. Mimo wszystkich trudności takie elementy były i tak sporo tańsze od ceramiki wypalanej i barwionej w odpowiedni sposób, gdzie wystarczyło, aby został zniszczony jeden element więcej niż było tak zwanej "górki", aby stworzyć problemy na budowie. Do dziś takie płytki można spotkać w kamienicach z okresu modernizmu tworzące fantazyjne wzory, których kolorystyka i w obecnych czasach zachwyca bogactwem i jakością wykonania...

V. Mozaika

Historycznie mozaika sięga czasów starożytnych, kiedy to za pomocą niewielkich, w odpowiedni sposób kolorystycznie i wielkościowo dobranych kamieni tworzono całe posadzki przedstawiające nie tylko portrety pojedynczych osób, ale i całe sceny sięgające mitologii grecko-rzymskiej lub Biblii.

XX wiek i modernizm przyniósł w pewnym sensie odrodzenie mozaiki, tyle że w znacznie nowocześniejszej formie. Kamień o odpowiednim kolorze, odcieniu, fakturze i wielkości zastąpiły niewielkie wymiarowo elementy betonowe czy to robione maszynowo, czy ręcznie. Dostosowane do wzoru, który miano uzyskać, mające pożądaną fakturę i odcień. Samo układanie mozaiki z niewielkimi zmianami przebiegało podobnie jak w starożytności. Odpowiednie przygotowanie podłoża, materiału służącego "za klej" i papier milimetrowy na którym został rozpisany wzór, który ma być ułożony. To papier milimetrowy pozwalał przeliczyć projektantowi, wykonawcy i producentowi żądaną ilość elementów mozaiki w odpowiednich rozmiarach i kolorach, miejsce i wielkość większych i tak dalej...

Właściwie zrobiona mozaika robiła wrażenie. Piorunujące. Dziś można czasami na podjazdach przy domach zobaczyć kostkę brukową mająca różne kolory, która sprawia, że kawał wybetonowanego terenu nie straszy szarością, nie przeraża brakiem zieleni i monotonią... A teraz mając do dyspozycji elementy mające po kilka cm wielkości trzeba ułożyć o wiele bardziej skomplikowany wzór mający dużo więcej kolorów i wielkości "kostek", a niewielka pomyłka potrafi zniszczyć wszystko. Oczywiście należało jeszcze mieć z tyłu głowy zasadę o tym, że kostki ułożone obok siebie, mające ten sam kolor, muszą być spójne kolorystycznie, czyli nie mogą się różnić. Podobna zasada do dziś obowiązuje przy montażu płyt betonowych na elewacji. Pozwala ona na zachowanie wrażenia jednolitego i spójnego odcienia kolorystycznego, nawet mimo tego, że pewne wahania mogą istnieć. Po prostu poza bardzo rzadkimi wyjątkami dotyczącymi poszczególnych osób oko ludzkie nie jest w stanie porównać kolorystycznie dwóch elementów leżących w odległości kilku metrów, kiedy są między nimi inne, zbliżone wielkościowe o takim samym odcieniu.

Czymś w rodzaju mozaiki była powierzchnia dróg wybrukowana kostkami z twardych skał np. bazaltu, granitu czy diabazu albo porfiru. Sposobem ułożenia kostki potrafiono płynnie wyprowadzić zarówno łuk drogi, jak i sam wygląd zewnętrzny finalnej warstwy.

D. Podsumowanie

To zaledwie kilka słów poświęconych kamieniowi sztucznemu (albo cast stone) i tynkom (wyprawom) szlachetnym, jakie były znane, stosowane i reklamowane w latach 20. i 30. XX wieku. O każdym rodzaju i typie można by spokojnie napisać po kilka, czasem kilkanaście stron, do tego dodając bardzo szczegółową informację na temat składu np. marmuru, konsystencji mieszanki oraz jak ubijać i tak dalej. Powstałby pewnie tekst, który byłby zrozumiały dla osób na co dzień walczących z tymi i podobnymi tematami, choć dla laika zupełnie niezrozumiały.

Cel był inny - chciałem pokazać jak dokonuje się rozwój wsteczny, jak przez kilka lat, może dekad został zapomniany cały niemal wcześniejszy dorobek poprzedników, jak to, co do dziś cieszy oko w kamienicach z początku XX wieku w dzisiejszych opracowaniach nie istnieje lub co najwyżej jest rozpatrywane pod kątem kłopotów, jakie mogą być w chwili termoizolacji budynku.

Moim, skromnym zresztą, zdaniem powinniśmy brać przykład z krajów anglosaskich i po dokładnym rozpoznaniu metod, jakie były stosowane, przestudiowawszy i zrozumiawszy istniejące wówczas podręczniki stosować owe metody na co dzień, nie tylko w odnawianiu i remontowaniu już istniejących zabytków lub obiektów podlegających opiece konserwatora, lecz na nowo w budowanych domach czy blokach. Pozwolą one odejść od monotonii tynków o fakturze baranek lub kornik (zresztą w obu wypadkach zwykle zacieranych) oraz tzw. mozaik czyli zwykle kolorowych kamyczków w żywicy, czasem barwionych RAL-em.

Zapomnienie tak bogatego dziedzictwa i wiedzy, sprawienie, że jest kojarzone z kiepskimi tynkami, których w zasadzie nie barwi się a jedynie maluje, mającymi w zasadzie jedną czy dwie dostępne faktury, masę ograniczeń oraz środki biobójcze (bo coraz częściej są stosowane tego typu dodatki, a nie wapno) to chyba nawet coś gorszego niż rozwój wsteczny, to próba spuszczenia ciemnej kurtyny nad doskonałym dziedzictwem, z którego trzeba być dumnym i je propagować, a nie chować do starej zapomnianej komody czy szafy w najciemniejszym i najbardziej zapomnianym kącie domu.













© 2012-2020    bialycement.pl
Valid XHTML 1.0 StrictValid CSS 3